kuchnia
2009-05-09 22:34:02
Jako dziecko lubiłem przesiadywać w kuchni. I bawić się w kucharza. Zakładałem na czubek głowy plastikową torebkę, która wypełniona powietrzem sterczała sztywno niczym czapka najlepszego kucharskiego mistrza. Jak tylko umiłem to pomagałem. Czasem z sukcesem, a czasem - eh, wyrozumiałość rodziców względem dzieci nie zna granic! No i zawsze można było dostać jakiś smakołyk w trakcie przyrządzania przez Rodzicielkę potraw. A gotować potrafi jak nikt inny na świecie. Smak potraw z dzieciństwa ma ogromny wpływ na doznania rozkoszy podniebienia w wieku starszym. I nie oszukujmy się - pewne dania nigdzie tak nie smakują jak w domu rodzinnym. Pomidorówka - niby prosta zupa, ale najlepszą na świecie pichci moja Mama. A flaki, grzybowa, kopytka, zimne nóżki, kurze żołądki w ostrym sosie? Mniam - palce lizać. A czy ktoś jadł knedle ze śliwkami z dodatkiem młodej kapusty? Danie typowo łódzkie! Nie przepadam za knedlami, ale w połączeniu z młodą kapustą daje bardzo ciekawe połączenie smaków. A ozory w szarym sosie (z orzechami, rodzynkami, migdałami)? Nie lubię raczej dań na słodko, ale to (rewelacyjne w wykonaniu ciotki Wandy) jest powalające - mieszanka kultury łódzkiej i żydowskiej! A zwykłe placki ziemniaczane ze śmietaną? A kotlet schabowy (koniecznie z kostką) podany prosto z patelni? A golonka w piwie? A żeberka? Ciekawa prawidłowość - im bardziej niezdrowo, tym bardziej smacznie.
No ale nie o tym chciałem. Miało być proste nawiązanie do tematu a zrobiła się uczta kulinarna. Trochę mniejsze jej wydanie zaserwowałem dziś domownikom. A właściwie "połowicy", bo Miłek na moje specjały wypiął się jak zwykle (jada tylko ulubione swoje dania). Zaczęło się od jajecznicy. Kiedyś serwowałem ją co niedziela (ot taki zwyczaj), ale zamieniwszy ją na zdrowszy twarożek, dawno nie gościła na śniadaniu. Zatem jajeczniczka - usmażona na masełku tylko z cebulką, podana z pomidorami ze szczypiorkiem. Do tego chrupiąca bułka z masłem. Już zapomniałem jak to niesamowicie smakuje :) A potem miał być obiad. Najpierw zaserwowałem przystawkę - szparagi z wody. Danie proste (gotuje się je związane razem w osolonej wodzie z dodatkiem masła) ale bogate w smak - nastraja do dalszej uczty. A potem bitki wołowe. Przyrządzone zgodnie z przepisem Rodzicielki. Podane z kluskami na parze (lepsze są kopytka, bo sos jest zawiesisty, więc ładnie do kopytek lgnie, ale przez ten sam fakt zawiesistości bardzo dobrze przylega również, a wręcz wsiąka w dłużej w nim potrzymane pampuchy - tak się u nas zowie kluski na parze). Choć to niezgodne z zasadami "savoir vivre" to na koniec wylizałem talerz! Do sucha! I nie żałuję! Wieczorem były proste tartinki z wędzonym łososiem skropione sokiem z cytryny. Gdzieś pomiędzy kawka z sernikiem jogurtowym (w wypiekach jestem noga, więc kupny - ale dobry) oraz jedne z moich ulubionych owoców - winogrona.
Całe szczęście pogoda dziś sprzyjała, więc nie spędziłem całego dnia za stołem. Dużo dzisiaj byłem na powietrzu (podobno spacery wzmagają apetyt), stąd może i te kulinarne zachcianki. Jednakowoż sporo czasu spędziłem też w kuchni. Jako dziecko lubiłem tam przesiadywać...